22 czerwca 2014

Rozdział 2


Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nie wiedziałam co się dzieje. Najwidoczniej jeszcze nie do końca się obudziłam. Zdołałam wypowiedzieć tylko te 3 słowa "Jeszcze 5 minut". W tym momencie poczułam jakby coś na mnie spadało, coś miękkiego. 
- Demi wstawaj, w tej chwili. Za godzinę musisz być w szkole. - Gdy mama wypowiedziała te słowa uświadomiłam sobie, że to już piątek, ostatni dzień tego wszystkiego. Szybko się podniosłam przecierając oczy. - W końcu. Spokojnie, jeszcze będziesz miała czas się wyspać. Szybko się ubierz i zejdź na dół, za 10 minut śniadanie.
- Tak jest. - zasalutowałam z uśmiechem na twarzy, na co moja mama pokiwała głową odwzajemniając uśmiech i zamknęła drzwi. Moja rodzina uwielbiała się śmiać. Nigdy się nie kłóciliśmy, wspieraliśmy się. Wiedziałam, że zawsze mogę im o wszystkim powiedzieć, ale to co działo się teraz... To było za dużo. Nie chciałam żeby się martwili. Uznałam, że sobie poradzę. Ale teraz wiem, że to nie był najlepszy pomysł. Szkoda, że nie mogę tego cofnąć.
Spojrzałam na zegarek, żeby zobaczyć ile mam jeszcze czasu. Wstałam, podeszłam do szafy przeszukując czegoś odpowiedniego na zakończenie roku szkolnego. Postanowiłam, że ubiorę czarno-białą sukienkę, marynarkę i do tego moje buty na obcasie, za którymi nie specjalnie przepadałam ale nie miałam innego wyjścia. Najchętniej założyłabym moje czarne trampki, ale cóż. Będę musiała obejść się bez nich.
Weszłam do łazienki, umyłam twarz, spięłam włosy w koka, a następnie ubrałam się. Wyglądałam jak nasza nauczycielka od francuskiego. Może lepiej pójdę w rozpuszczonych - pomyślałam. Na myśl o naszym podobieństwie zaśmiałam się do mojego odbicia w lustrze. Czy na prawdę wyglądam aż tak staro? Teraz, gdy już rozpuściłam moje włosy wyglądałam o niebo lepiej. Zapomniałabym o czymś jeszcze. Wypadałoby zrobić makijaż. Usiadłam przy toaletce i zabrałam się do roboty. No to chyba wszystko. Schodząc na dół do kuchni, gdzie czekali już na mnie rodzice, zerknęłam jeszcze raz w lustro, sprawdzając czy o czymś nie zapomniałam. Wszystko wydawało się być w porządku.
- Dobry księżniczko. - tata jak zwykle uśmiech na twarzy, książka przed nosem i komentarz na mój temat, który miał na celu mnie zdenerwować.
- Nie mogło się obejść bez tej księżniczki, prawda? - spojrzałam na niego z łobuzerskim uśmieszkiem.
- Przecież mnie znasz skarbie.
- Dobrze dobrze, już zabierajcie się do jedzenia. Nie mamy wiele czasu. - wtrąciła mama.
Zapadła cisza. Ale nie na długo.
- Demi jesli chcesz mogę Cię dzisiaj podwieść do szkoły, do pracy jadę trochę później. Co ty na to?
- Pewnie, że chcę. - Gdy wypowiadał tamte słowa poczułam się zbawiona. Nie musiałam jechać autobusem..

Ten dzień zapowiadał się całkiem inaczej niż inne. Po śniadaniu Patrick podwiózł mnie do szkoły tak jak obiecał. Do tej pory nie natknęłam się na Ashley. Nie miałam nic do roboty, więc postanowiłam pokręcić się trochę po szkole. Zakończenie miało rozpocząć się dopiero za pół godziny. Wszystko kojarzyło mi się z tą dziewczyną. Nie wiem, na prawdę nie wiem jak ja to wszystko wytrzymałam. Całe szczęście, że dzisiaj to już koniec. Nie mam zamiaru tu więcej wracać.
Nagle usłyszałam podejrzane szepty dochodzące z łazienek. Cicho podeszłam do wejścia, a ku mojemu ździwieniu ujrzałam Ashley z Vanessą, jej "najlepszą przyjaciółką". Na jednej ze ścian zaczęły coś pisać. Dopiero gdy się odsunęły zauważyłam to...  "Nienawidzimy Demi". Poczułam ból, gdzieś w głębi mnie. Odsunęłam się od drzwi i pobiegłam w drugą stronę. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie teraz widział. Dlaczego ten świat nie może być taki idealny. Dlaczego ludzie wszystko psują. To niesprawiedliwe. Nie ma gorszych, ani lepszych. Wszyscy stoją na równi. Szkoda tylko, że nie wszyscy to rozumieją.
W tej chwili postanowiłam nie płakać. Udałam się spokojnie do sali gimnastycznej, gdzie miało się odbyć zakończenie roku. Kiedy do niej weszłam poczułam się obciążona wzrokiem tych wszystkich uczniów. Każdy, bez wyjątku zaczął szeptać coś do drugiej osoby, jednocześnie na mnie patrząc. Nie chciałam pokazać tej słabości, nie teraz. Usiadłam na krześle obok pewnej dziewczyny, która.. można powiedzieć, że uciekła, gdy tylko to zrobiłam. Postanowiłam nie przejmować się tym. Spóściłam głowę, czekałam aż dyrektor zacznie wygłaszać przemówienie, i nie będę już głównym celem obserwacji. Chwilę potem nadszedł ten wyczekiwany moment. 

Minęła godzina, kiedy wszystko się już zakończyło. Wszyscy mogli odczuć tę ulgę, wolność. Ale nie ja. Jeszcze nie teraz. To było jasne, Ashley...
- Słuchajcie ludzie! Chcę w wyjątkowy sposób pożegnać naszą słodką Demi. Niech wszyscy skierują się w stronę łazienek na 2 piętrze. Będziecie mogli podpisać się na specjalnej ścianie dedykowanej właśnie dla Lovato! - każde jej słowo było wypowiedziane z nienawiścią, jadem. Chciałam zapaść się pod ziemię. Wiedziałam, że nie pozwoli mi odejść tak po prostu. Wszyscy wykonali polecenie tej wiedźmy. Tylko ja zostałam na moim miejscu. Sama jak palec, wpatrzona w podłogę nie mogłam sie ruszyć. Jak to było możliwe, że ona włada tak dużą grupą. Gdyby chcieli mogliby się jej postawić, zniszczyć ją. Czego oni się tak bali. Gdybym mogła pokazałabym jej na co mnie stać. 
- Drrr! - to mój telefon. Właśnie wyciągnęłam go z torebki. Spojrzałam na ekran, żeby sprawdzić kto dzwoni.
- Kochanie? Czekam przed szkołą, wszyscy już dawno wyszli, gdzie ty jesteś? - to była moja mama.
- Ja... Już idę. - gdy tylko wypowiedziałam ostatnie słowo szybko się rozłączyłam. Nie chciałam się teraz tłumaczyć. Wiedziałam, że zostanę zasypana tysiącem pytań w drodze do domu. 

- Co tak długo? 
- Bawisz się w detektywa?
- Nie, po prostu się trochę zaniepokoiłam. Chyba nie ma w tym nic złego?
- Nie, nie ma. Możemy już jechać? Muszę się jeszcze spakować...
- Przeprowadzka dopiero za 3 dni, po co ten pośpiech?
- Nie chcę zostawiać niczego na ostatnią chwilę.
- No dobrze. - wypowiadając te słowa w końcu odpaliła samochód. Przez resztę drogi nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem. Dopiero przed domem niezręczna chwila ciszy została przerwana. - Widzę, że coś jest nie tak. Może chcesz o tym ze mną porozmawiać?
- Nic się nie stało mamo, serio. 
- Okej, jak nie chcesz, to mi nie mów. - wytknęła na mnie język i wyszła z samochodu.
---
Nadszedł ten dzień. Walizki stały w salonie, tata podpisywał  ostatnie papiery, a mama upewniała się, czy wszystko jest spakowne i gotowe do wyjścia. Tylko ja zamknęłam się w pokoju i cierpliwie czekałam. Chcę wszystko zapisać na kartce papieru, zostawić tą przeszłość tutaj. Nie chcę jej zabierać ze sobą. Nie chcę przeżywać jej od początku. No to chyba czas się już pożegnać. W takim razie do widzenia.

Kiedy zapisywałam ostatnie słowo, ostatnią literę, rodzice zaczęli wołać mnie na dół.
- Demi, wychodzimy!
Zgniotłam kartkę papieru, wyrzuciłam ją do kosza, zeszłam na dół. Zabrałam walizkę, wsiadłam do taxówki. Odjechaliśmy. Poczułam ulgę.

W tym momencie nie pozostało mi nic innego jak czekać. Samolot mieliśmy dopiero za 20 minut. Po co był nam ten pośpiech. 
- Kochanie, razem z tatą pójdziemy do kafejki internetowej obok. Chcesz iść z nami?
- Nie, poczekam tutaj.
- Okej. A może chcesz coś do jedzenia?
- Nie, ale może kupię sobie cos do picia.
- Dobrze.
Poprosiłam panią obok o przypilnowanie naszych walizek i poszłam razem z nimi. Kiedy już wróciłam sprawdziłam, czy wszystko się zgadza. W tej chwili przypomniało mi się o Marissie... No tak, muszę do niej zadzwonić, powiedzieć co się stało. Usiadłam, wyciągnęłam telefon z torebki, po czym wyszukałam jej numer i zadzwoniłam. Nie odebrała. Próbowałam zadzwonić jeszcze raz, na próżno. Pewnie jest czymś zajęta. Byłam tak zapatrzona w ekran, że przez chwilę zapomniałam, że trzymam Colę w ręku. Chwila nieuwagi i moja koszulka była mokra. Moi rodzice właśnie nadchodzili.
- Dobrze, że jesteście. Muszę iść do toalety...
- Dobrze, że nie na spodnie. - zaśmiał się tata.
- Mam szczęście. - i szybko pobiegłam w stronę łazienek.

- No nie, dlaczego właśnie teraz. - szłam właśnie z opuszczoną głową, nie patrząc na drogę przede mną, gdy nagle poczułam mocne uderzenie w głowę.
- Kurwa! Patrz jak chodzisz! - odezwał się ze złością wpatrzony we mnie, jakby miał zaraz wywiercić mi dziurę w oczach.
- Spokojnie, przecież nic się nie stało.
- Jeszcze nie...
- Czy to ma być groźba?
- A na co to wyglądało. Następnym razem patrz na drogę, kiedy idziesz! 
- Oh doprwady? Nie chcę nic mówić, ale razem na siebie wpadliśmy. Sam byłeś zajęty gapieniem się w swojego Iphona... - i właśnie w tym samym momencie zadzwoniły nasze telefony. Odebrał i szybko wyruszył w swoją stronę. Nie minęła chwila a zrobiłam to samo. 
- Marissa? - zobaczyłam jej numer na ekranie.
- Tak, cześć skarbie! Dawno nie dzwoniłaś, coś się stało?
- Nie uwierzysz!
- Jak to?
- Przeprowadzam się do Los Angeles! 
- Co?! Nie wierzę! Kiedy... kiedy tu będziesz? - momentalnie zaczęła piszczeć ze szczęścia.
I właśnie usłyszałam głos wołającej mnie mamy. - Słuchaj właśnie mam samolot. Zadzwonię do Ciebie gdy tylko wylądujemy.
- Okej, tylko nie zapomnij. - już miałam się rozłączyć, gdy nagle dodała - Poczekaj!
- Co jest? 
- A wiesz co, już nic. Leć, bo się spóźnisz!
- Okej, pa pa.
- Cześć. 
- Demi! Musimy już iść. 
- Przepraszam, rozmawiałam właśnie z Marissą, chodźmy.
- Pośpiesz się, bo się spóźnimy.

W samolocie

Na szczęście zdążyliśmy. Czułam jak coś wciska mnie w fotel, właśnie startowaliśmy. Nie przepadam za tym uczuciem. Czujesz, że w każdej chwili może stać się coś złego. Samolot spadnie, a ty będziesz w pułapce. Stop, nie będę teraz o tym myśleć. Przede mną godzina lotu. Muszę się czymś zająć. - I właśnie przypomniało mi się coś bardzo istotnego.
- Tato...
- Tak?
- A gdzie dokładniej jedziemy?
- W sensie?
- No wiesz. Gdzie będziemy mieszkać. 
- Dowiesz się na miejscu. 
- Ugh.. Ale jesteście uparci. Mam dość już tych wszystkich niespodzianek. - zawsze muszę wszystko wiedzieć. Już taka jestem. Ale postanowiłam nie męczyć ich dalszymi pytaniami, wiedziałam, że uwielbiają robić mi na złość. Dzisiaj dam im tą satysfakcję z wygranej. Może to dlatego, że byłam zmęczona tym wszystkim. Wstaliśmy bardzo wcześnie i... O nie. Teraz wiem dlaczego Marissa nie odbierała telefonu. Musiała wtedy spać. No nic, chyba mnie za to nie zabije. Gdy rozmawiałyśmy wydawała się być spokojna, nie może sie na mnie złościć. No, skoro już tak sobie o tym myślę, to przydałaby się mała drzemka. - Wyciągnęłam małą poduszkę, po czym położyłam ją wygodnie pod głową. Chwilę mi to zajęło. Byłam bardzo wybredną osobą i nic nigdy mi nie odpowiadało. Myślę, że to akurat jedna z cech odziedziczonych po mamie. Z zaśnięciem natomiast nie miałam już większego problemu.

Niecałą godzinę później

- Demi obudź się. - ciche wołanie i delikatne pukanie we mnie łokciem wybudzało mnie ze snu.
- Co jest... - wymamrotałam.
- Za chwilę będziemy lądować. - rozpoznałam przy tym głos mamy.
- Tak bardzo chcę mi się spać. 
- Nie marudź tylko się budź. Masz 5 minut i 30 sekund. Teraz już tylko 29.. 28.. 27.. 26..
- No dobrze już... Tylko przestań odliczać, bo ludzie sie na nas gapią.
- A niech się gapią. Nie interesuje mnie to. - uśmiechnęła się.
- Cała ty. - potrząsnęłam głową.
Nagle wszyscy byliśmy proszeni o zapięcie swoich pasów, ponieważ samolot przygotowywał się do lądowania. Kolejna rzecz, za którą nie przepadałam. Dlaczego nie mogliśmy jechać samochodem. Chociaż... z drugiej strony dojazd zająłby nam o wiele więcej czasu. Nie przeżyłabym chyba tego. Zawsze musi być jakieś "ale"...
- No, już jesteśmy na ziemi. - byłam tak zajęta przejmowaniem się tym wszystkim, że nie zauważyłam, kiedy zdążyliśmy wylądować. Bardzo mnie to ucieszyło.

Właśnie odebraliśmy nasze bagaże, gdy nagle kogoś zauważyłam. Te włosy... Wydawały mi się bardzo znajome. Czyżby to był on? Jeszcze jego tu brakowało. Całe szczęście, że był odwrócony i stał dość daleko. Może mnie nie zauważy. Znowu będzie miał jakieś sapy, na co najwyraźniej nie miałam ochoty.
- Dziękujemy bardzo, do widzenia. No to możemy już iść, taxówka czeka - nieoczekiwanie wszystkie moje przemyślenia urwał głos taty. Wyruszyliśmy w stronę wyjścia. Taxówkarz razem z tatą schował nasze walizki, po czym wszyscy wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy w to miejsce, którego nazwy nie znałam. 

Pół godziny później

Chwilę później, gdy skręcaliśmy w ulicę, która była mi bardzo znana rodzice wskazali mi pewną posiadłość. Była bardzo duża, było widać, że jej właściciele włożyli w nią bardzo dużo wysiłku i pracy. Kiedy się do niej zbliżaliśmy poznałam ten dom. Zaparkowaliśmy obok niego, przed bramą tej willi, o której wcześniej mówił tata. Otworzyłam szeroko oczy. 
- O co tu chodzi?








_____________________________________________________

Roździały będę starała się dodawać cyklicznie, co tydzień.
Zapraszam również wszystkich do komentowania (dozwolone anonimowe komentarze).
Przypominam również o naszym asku, na którym możecie zadawać pytania tyczące się opowiadania: 

1 komentarz: